Jeżeli ktoś zapytałby nas o definicję miejsca, w którym chcielibyśmy spędzić kilka dni, to mając w pamięci czas spędzony na Koh Lancie wskazalibyśmy właśnie tę wyspę. Miejsce, gdzie czas płynie inaczej, uśmiechasz się do palm kokosowych, a fascynującym zajęciem jest obserwowanie przypływów i odpływów morza. Przepyszne jedzenie, niesamowite zachody słońca, zapach i takie uczucie… hmm, wolności? Oddechu? Są takie lekarstwa, które powodują rozluźnienie mięśni – tak właśnie czuje się ciało na Koh Lancie, a umysł wariuje – z wrażenia i błogości.
Z Krabi na Koh Lantę
Z Krabi na Koh Lantę wyruszyliśmy przed południem. Wcześniej zamówiony transport odebrał nas z naszego uroczego guesthouse’u i zabrał na przystań. Wypisany w hotelu voucher wymieniliśmy na bilety i po chwili znajdowaliśmy się na promie. Zdziwiliśmy się mocno, bo nie dość, że prom był spory, ludzi było od groma, to jeszcze oferował klimatyzację. Od razu wiedzieliśmy, że usiądziemy na podłodze na zewnątrz, zresztą tuż obok bagaży, które nie zmieściły się do luku. Dość sprawnie ruszyliśmy w 2,5 godzinną podróż. Trzeba przyznać, że Tajowie są obrotni i podczas tej podróży gość odpowiedzialny za nasz transport opchnął każdemu taksówkę, która zawiezie go do hotelu na wyspie (nie ma tam komunikacji miejskiej) plus bilety na podróż powrotną. Byliśmy mniej więcej zorientowani w cenach i 700 bathów (70 zł) za podróż powrotną (taksówka na prom + podróż promem + taksówka na lotnisko w Krabi) wydało nam się wygodną i nie aż tak wygórowaną opcją.
Pierwsze wrażenia
Wpływając do przystani Saladan na Koh Lancie naszym oczom ukazały się domy na palach, górzyste tereny, a tuż u ich stóp niemalże biały piasek. Oczy świeciły się, jak miliony monet. Wykupiona taksówka (taksówka = pickup, a my siedzieliśmy na jego pace) zabrała nas jakieś 13 km dalej (wyspa ma 23 km długości i 3 km szerokości). Mimo, że na niebie chmury mieszały się z nieśmiałymi promieniami słońca cały krajobraz wyglądał dla nas bardzo egzotycznie i niecodziennie. Po kilkunastu minutach drogi dotarliśmy do naszej miejscówki na najbliższe dni. Po przedwyjazdowych, burzliwych poszukiwaniach idealnego domku tuż przy plaży wybraliśmy Lanta Fa Rung Beach Resort. Jest to kilka domków na palach prowadzonych przez bardzo pomocnego Chilijczyka Francesco i jego żonę – Tajkę. Po kilku słowach wprowadzenia, lżejsi o 4500 bathów (450 zł) stanęliśmy przed naszym bungalowem. Zieleń, taras z widokiem na palmy kokosowe i kawałek morza, hamak, moskitiera, łazienka z przezroczystym dachem i zaledwie 30 metrów do plaży. A z rzeczy przyziemnych – wi-fi na tarasie, wiatrak w pokoju i sklep 7-Eleven (najpopularniejsze sieciówki spożywcze w Tajlandii) tuż obok.
Mało słów, dużo wrażeń
Czas na Koh Lancie dla nas zatrzymał się. Leżenie na hamaku, spanie na pustej plaży i kręcenie się od beach baru do beach baru i w dzień, i w nocy pochłonęło nas do reszty. Tomek spełnił swoje marzenie i spędził listopadowe urodziny w upale. Byliśmy na szalonej imprezie podczas największej pełni księżyca od kilkudziesięciu lat. A podczas przepięknych zachodów słońca rozkoszowaliśmy się masażem. Skuterem przemierzyliśmy wyspę, zwiedziliśmy kawałek dżungli w poszukiwaniu wodospadu i poznaliśmy parę złośliwych małp, kradnących rzeczy plażowiczom. Zdjęcia opowiedzą resztę.
Przeglądając przed przyjazdem do Ho Chi Minh City (Sajgon) internety nie znaleźliśmy zbyt wielu punktów w samym mieście, które warto zobaczyć. Jest Muzeum Wojny, jest Bazylika Notre-Dame, budynek poczty i w sumie to tyle. Wydaje się, że Delta Mekongu czy podziemne tunele za miastem kuszą o wiele bardziej. Jednak mamy w zwyczaju porządne eksplorowanie miast i znaleźliśmy kilka nieoczywistych miejsc, które naszym zdaniem warto poczuć. Co zatem robić w Ho Chi Minh …
Zaczynamy przygodę Do Tel Avivu przyjechaliśmy nocą i w kurtkach ruszyliśmy na spacer po mieście. Poranek za to wita nas słońcem i bezchmurnym niebem. Tuż obok naszego pseudo-tarasu znajduje się drabina, a z niej już tylko krok dzieli nas od partyzanckiego wejścia na dach. Bez dłuższego zastanowienia wchodzimy – widzimy plażę, morze, widzimy szklane domy i widzimy slumsy – takie ot kilka obliczy Tel Avivu. Widok jest niesamowity, ale jesteśmy już głodni …
Tanie bilety W ostatnim czasie pojawia się coraz więcej lotów z Polski do Izraela oferowanych przez tanie linie lotnicze. Po naszej ostatniej podróży wiele osób zastanawiało się, jak to jest z tymi cenami i ile kosztuje wyjazd od Izraela. W tym poście podsumowujemy wydatki naszego tygodniowego wyjazdu. Komunikacja Jak wspominaliśmy w tym poście bilety lotnicze kupiliśmy jakieś 2 miesiące przed wylotem, podczas jednej z promocji …
Plan był prosty – lecimy do Malezji spędzić tam dwa tygodnie, podróżując między różnymi punktami. Nawet przez chwilę zastanawialiśmy się, czy nie odwiedzić przy tej okazji Singapuru, ale doszliśmy do wniosku, że zrobimy to innym razem. Pierwsze dwa dni spędziliśmy na wyspie Penang. Kolejnym przystankiem było Kuala Lumpur, a zwieńczeniem wyjazdu miała być jedna z wysp Perhentian. Malownicza wysepka, gdzie nie ma nawet dróg, po środku jest dżungla, na brzegu biały …
Wyspa Koh Lanta
Jeżeli ktoś zapytałby nas o definicję miejsca, w którym chcielibyśmy spędzić kilka dni, to mając w pamięci czas spędzony na Koh Lancie wskazalibyśmy właśnie tę wyspę. Miejsce, gdzie czas płynie inaczej, uśmiechasz się do palm kokosowych, a fascynującym zajęciem jest obserwowanie przypływów i odpływów morza. Przepyszne jedzenie, niesamowite zachody słońca, zapach i takie uczucie… hmm, wolności? Oddechu? Są takie lekarstwa, które powodują rozluźnienie mięśni – tak właśnie czuje się ciało na Koh Lancie, a umysł wariuje – z wrażenia i błogości.
Z Krabi na Koh Lantę
Z Krabi na Koh Lantę wyruszyliśmy przed południem. Wcześniej zamówiony transport odebrał nas z naszego uroczego guesthouse’u i zabrał na przystań. Wypisany w hotelu voucher wymieniliśmy na bilety i po chwili znajdowaliśmy się na promie. Zdziwiliśmy się mocno, bo nie dość, że prom był spory, ludzi było od groma, to jeszcze oferował klimatyzację. Od razu wiedzieliśmy, że usiądziemy na podłodze na zewnątrz, zresztą tuż obok bagaży, które nie zmieściły się do luku. Dość sprawnie ruszyliśmy w 2,5 godzinną podróż. Trzeba przyznać, że Tajowie są obrotni i podczas tej podróży gość odpowiedzialny za nasz transport opchnął każdemu taksówkę, która zawiezie go do hotelu na wyspie (nie ma tam komunikacji miejskiej) plus bilety na podróż powrotną. Byliśmy mniej więcej zorientowani w cenach i 700 bathów (70 zł) za podróż powrotną (taksówka na prom + podróż promem + taksówka na lotnisko w Krabi) wydało nam się wygodną i nie aż tak wygórowaną opcją.
Pierwsze wrażenia
Wpływając do przystani Saladan na Koh Lancie naszym oczom ukazały się domy na palach, górzyste tereny, a tuż u ich stóp niemalże biały piasek. Oczy świeciły się, jak miliony monet. Wykupiona taksówka (taksówka = pickup, a my siedzieliśmy na jego pace) zabrała nas jakieś 13 km dalej (wyspa ma 23 km długości i 3 km szerokości). Mimo, że na niebie chmury mieszały się z nieśmiałymi promieniami słońca cały krajobraz wyglądał dla nas bardzo egzotycznie i niecodziennie. Po kilkunastu minutach drogi dotarliśmy do naszej miejscówki na najbliższe dni. Po przedwyjazdowych, burzliwych poszukiwaniach idealnego domku tuż przy plaży wybraliśmy Lanta Fa Rung Beach Resort. Jest to kilka domków na palach prowadzonych przez bardzo pomocnego Chilijczyka Francesco i jego żonę – Tajkę. Po kilku słowach wprowadzenia, lżejsi o 4500 bathów (450 zł) stanęliśmy przed naszym bungalowem. Zieleń, taras z widokiem na palmy kokosowe i kawałek morza, hamak, moskitiera, łazienka z przezroczystym dachem i zaledwie 30 metrów do plaży. A z rzeczy przyziemnych – wi-fi na tarasie, wiatrak w pokoju i sklep 7-Eleven (najpopularniejsze sieciówki spożywcze w Tajlandii) tuż obok.
Mało słów, dużo wrażeń
Czas na Koh Lancie dla nas zatrzymał się. Leżenie na hamaku, spanie na pustej plaży i kręcenie się od beach baru do beach baru i w dzień, i w nocy pochłonęło nas do reszty. Tomek spełnił swoje marzenie i spędził listopadowe urodziny w upale. Byliśmy na szalonej imprezie podczas największej pełni księżyca od kilkudziesięciu lat. A podczas przepięknych zachodów słońca rozkoszowaliśmy się masażem. Skuterem przemierzyliśmy wyspę, zwiedziliśmy kawałek dżungli w poszukiwaniu wodospadu i poznaliśmy parę złośliwych małp, kradnących rzeczy plażowiczom. Zdjęcia opowiedzą resztę.
Powiązane posty
Podobne posty
Co robić w Ho Chi Minh City? – 6 nieoczywistych miejsc
Przeglądając przed przyjazdem do Ho Chi Minh City (Sajgon) internety nie znaleźliśmy zbyt wielu punktów w samym mieście, które warto zobaczyć. Jest Muzeum Wojny, jest Bazylika Notre-Dame, budynek poczty i w sumie to tyle. Wydaje się, że Delta Mekongu czy podziemne tunele za miastem kuszą o wiele bardziej. Jednak mamy w zwyczaju porządne eksplorowanie miast i znaleźliśmy kilka nieoczywistych miejsc, które naszym zdaniem warto poczuć. Co zatem robić w Ho Chi Minh …
Jeden dzień w Tel Avivie
Zaczynamy przygodę Do Tel Avivu przyjechaliśmy nocą i w kurtkach ruszyliśmy na spacer po mieście. Poranek za to wita nas słońcem i bezchmurnym niebem. Tuż obok naszego pseudo-tarasu znajduje się drabina, a z niej już tylko krok dzieli nas od partyzanckiego wejścia na dach. Bez dłuższego zastanowienia wchodzimy – widzimy plażę, morze, widzimy szklane domy i widzimy slumsy – takie ot kilka obliczy Tel Avivu. Widok jest niesamowity, ale jesteśmy już głodni …
Ile kosztuje wyjazd do Izraela?
Tanie bilety W ostatnim czasie pojawia się coraz więcej lotów z Polski do Izraela oferowanych przez tanie linie lotnicze. Po naszej ostatniej podróży wiele osób zastanawiało się, jak to jest z tymi cenami i ile kosztuje wyjazd od Izraela. W tym poście podsumowujemy wydatki naszego tygodniowego wyjazdu. Komunikacja Jak wspominaliśmy w tym poście bilety lotnicze kupiliśmy jakieś 2 miesiące przed wylotem, podczas jednej z promocji …
Z Malezji do Indonezji
Plan był prosty – lecimy do Malezji spędzić tam dwa tygodnie, podróżując między różnymi punktami. Nawet przez chwilę zastanawialiśmy się, czy nie odwiedzić przy tej okazji Singapuru, ale doszliśmy do wniosku, że zrobimy to innym razem. Pierwsze dwa dni spędziliśmy na wyspie Penang. Kolejnym przystankiem było Kuala Lumpur, a zwieńczeniem wyjazdu miała być jedna z wysp Perhentian. Malownicza wysepka, gdzie nie ma nawet dróg, po środku jest dżungla, na brzegu biały …