W Jordanii spędziliśmy 3 dni, które mamy wrażenie trwały tydzień! Dużo się działo, byliśmy ciągle w drodze, a z drugiej strony naprawdę wypoczęliśmy i zresetowaliśmy głowy. W tym poście opisujemy dokładnie plan i wykonanie tego wyjazdu. W kolejnym poście pojawi się podsumowanie wszystkich kosztów. Jordania na przedłużony weekend to świetna alternatywa dla europejskich citybreaków, a zdecydowanie bardziej egzotyczna!
Dlaczego zaczęliśmy od Izraela?
Podróż do Jordanii chodziła nam po głowie od jakiegoś czasu, nawet dwa razy niewiele brakowało, żebyśmy kupili bilety. W pierwszej opcji chcieliśmy lecieć do stolicy, czyli Ammanu, jednak ostatecznie zdecydowaliśmy się na lot do Ejlatu (Izrael) i stamtąd podróż do Jordanii. Dlaczego tak? Przekalkulowaliśmy po pierwsze koszty, po drugie czas, którym dysponowaliśmy. Przy tak krótkim pobycie jak nasz i celu odwiedzenia południowych rejonów Jordanii, bardziej opłacało nam się po prostu przylecieć do Izraela.
WAŻNE! Jeżeli przekraczasz granicę z Jordanią na przejściu przy Aqabie (Wadi Araba) i spędzisz w Jordanii przynajmniej 3 noce nie musisz posiadać wizy, ani nic płacić przy wyjeździe. Jest tu jednak koszt lekko ukryty, bo płaci się po stronie izraelskiej. Za wyjazd z tego państwa trzeba zapłacić 100 szekli (około 105zł). Tak czy siak opłacało się to bardziej, niż kupowanie wizy, a to trzeba byłoby zrobić lądując w Ammanie.
Dzień 1 – Izrael -> Aqaba -> Wadi Musa
Z Izraela do Jordanii
Pierwszy dzień zaczęliśmy bardzo wcześniej, bo już po 5:00 zameldowaliśmy się na lotnisku. Samolot WizzAir odlatywał o 6:20. Po niecałych 4 godzinach lotu wylądowaliśmy na lotnisku w Ovdzie (jest ono oddalone godzinę jazdy od Ejlatu). Byliśmy tam dwa lata temu, więc czuliśmy się, jakbyśmy wrócili w dobrze znane nam miejsce. Tym razem nie musieliśmy wypełniać żadnych druków, przy sprawdzaniu paszportów zapytano nas o cel podróży, planowany termin wyjazdu i to jaka jest relacja między nami. W zamian za to dostaliśmy niebieski wydruk uprawniający nas do pozostania na terenie Izraela przez najbliższe 3 miesiące.
WAŻNE! Nikt nie wbijał nam żadnej pieczątki, nawet nie próbował. Wszystko odbywało się za pomocą karteczek drukowanych przez nich przy kontroli paszportowej.
Przy poprzedniej wizycie korzystaliśmy z firmy EilatShuttle, aby wydostać się z lotniska. Teraz widzieliśmy, że na samo lotnisko dojeżdżają też autobusy miejskie. Nas interesowało dotarcie do granicy Wadi Araba, więc za 8$ od osoby skorzystaliśmy z oferty EilatShuttle. W ciągu 1,5h, po odwiezieniu innych osób do hotelów, znaleźliśmy się pod granicą.
Przeprawa przez stronę izraelską składała się z 3 kroków:
Zapłacenia za wyjazd z Izraela (można płacić kartą) – za osobę wychodzi 102 szekle + 5 szekli opłaty administracyjnej, ale płatnej nie od osoby, a od transakcji.
Kontroli paszportowej – tutaj dostaliśmy kolejny wydruk, tym razem różowy, potwierdzający opuszczenie kraju.
Ponowne sprawdzenie dokumentów.
Po tej części zaliczyliśmy spacer po ziemi niczyjej i dotarliśmy do kolejnego punktu kontroli. Na początek paszporty, od razu dużo uśmiechu od strażników, jednak zdecydowanie większy bałagan niż po stronie izraelskiej. Na początek w jednym okienku trzeba wypełnić taki formularz, w którym wpisuje się swoje dane osobowe (my wpisaliśmy wszystko na jednym). Później idzie się do kolejnego okienka, dostaje pieczątki na tym formularzu i w paszporcie.
Ważne! Nie zgubcie tego formularza, bo jest on potrzebny przy wyjeździe z Jordanii. Na jego podstawie stwierdzają, czy musicie coś zapłacić za opuszczenie kraju, czy nie.
No i jeszcze jedno pokazanie paszportów i proszę bardzo – jesteśmy w Jordanii! I wisienką na torcie przy tej całej przeprawie jest to, czego bardzo nie lubimy, czyli mafia taksówkowa, która tylko czeka, żeby skasować jakieś 15 JOD (80 zł) za 15 minutowy przejazd do miasta. Nie da rady spod granicy przejść pieszo, bo sami byliśmy świadkami, jak zaczęli cofać ludzi, którzy chcieli to zrobić – ponoć to teren wojskowy i jest zakaz pieszego poruszania.
Wynajęcie samochodu
Spod granicy przyjechaliśmy prosto do wypożyczali samochodowej, z której mieliśmy odebrać wcześniej zarezerwowane auto. Rezerwacji dokonaliśmy za pośrednictwem strony rentalcars.com – wybraliśmy najtańszą z dostępnych opcji – Citroena C3 (a dostaliśmy jakąś KIA). Takie autko sprawdziło się bez problemu. Wypożyczalnia, z której skorzystaliśmy znajduje się przy Hotelu Mina, a firma to Dollar. Zarówno wypożyczenie, jak i oddanie auta przebiegło bez problemu, także możemy polecić tego allegrowicza!
WAŻNE! Przed wypożyczeniem auta zróbcie 3 rzeczy: po pierwsze sprawdźcie opinie o wypożyczalni, po drugie dokładnie obejrzyjcie samochód i zróbcie zdjęcia wszystkim wadom, po trzecie (o ile nie kupujecie ubezpieczenia) zadbajcie o to, żeby pieniądze wzięte na poczet depozytu, zostały przy Was zwrócone.
Jeszcze tylko falafel i w drogę
Na przeciwko wypożyczalni znajduje się uliczka z jedzeniem (ale warto pójść nią do zakrętu w lewo i zatoczyć jakby koło, bo tam dalej wydaje się fajniej). Nie chcieliśmy rozsiadać się w knajpie, a marzyliśmy o falafelu i znaleźliśmy „falafela z okienka”. Za 1,8 JOD zjedliśmy na krawężniku pyszny posiłek składający się z tortilli z falafelem i falafeli w sałatce z piklami. Miejscówka nazywa się Sandwich Falafel.
Kierunek: Wadi Musa
Wadi Musa to miasteczko, przy którym położona jest Petra, czyli obowiązkowy punkt na mapie Jordanii. Petra to ruiny miasta założonego najprawdopodobniej w I wieku p.n.e., położonego w skalnej dolinie! W dodatku miasto zostało uznane za jednej z siedmiu nowych Cudów Świata! Z tego co czytałam Petrę „odkryto ponownie” dopiero w XIX wieku.
Podróż z Aqaby do Wadi Musa wiedzie przez autostradę, a później zjeżdża się w drogę, która ma wiele zakrętów i wznosi się wtedy na około 1800m n.p.m. W ciągu godziny temperatura z blisko 20 stopni Celsjusza spadła do 3! Całość podróży zajęła nam niecałe 2 godziny. Po drodze zatrzymała nas jedna kontrola drogowa – poprosili o paszporty, zapytali skąd jesteśmy, spojrzeli na dokumenty samochodu i puścili dalej.
WAŻNE! Ściągnijcie sobie mapy Googla offline i dzięki temu będziecie mieli darmową nawigację samochodową.
W Wadi Musa zatrzymaliśmy się w hotelu Candles Hotel – wybraliśmy go ze względu na niesamowicie bliskie położenie od wejścia do Petry (5 minut!). W dodatku serwują tu przepyszną kolację i równie dobre śniadanie – wielki talerz chałwy zrobił na nas wrażenie.
Dzień 2 – Petra -> Pustynia Wadi Rum
Zwiedzanie Petry
Drugi dzień i druga szybka pobudka – zależało nam, żeby jak najwcześniej znaleźć się w Petrze, aby zrobić zdjęcia bez tłumów. Okazało się, że śniadanie jest serwowane od 6:30 (a nastawialiśmy się na 6:00). W sumie finalnie pod wejście do Petry zawitaliśmy chwilę po 7:00. Ponieważ nie zamierzaliśmy korzystać podczas tego wyjazdu z innych atrakcji, to nie zdecydowaliśmy się na zakup JordanPass, a po prostu kupiliśmy jednodniowy bilet. Kosztował nas (olaboga!) 50 JOD (270 zł za osobę).
WAŻNE! Wiedzieliśmy, że pogoda w Petrze znacznie różni się od tej w Aqabie, ale nie spodziewaliśmy się, że rano bedą tylko 3 stopnie Celsjusza! O ile mieliśmy ze sobą kurtki, to zdecydowanie przydałyby się jeszcze rękawiczki, bo dłonie nam totalnie przemarzły. W późniejszej części dnia na słońcu było całkiem przyjemnie.
O samych wrażeniach z Petry napiszemy pewnie w osobnym poście, ale jedno jest pewne – WARTO! Nawet Tomek, który jest fanem nowoczesnych miast, stwierdził, że Petra zrobiła na nim wielkie wrażenie. Na spacerach wśród skalnego miasta spędziliśmy blisko 6 godzin, choć to i tak nic, bo nie przeszliśmy nawet połowy dostępnych tras.
WAŻNE! Jeżeli chcecie zobaczyć sławny skarbiec z góry, to zróbcie to rano. Po 7:00 nie było jeszcze większości naganiaczy, którzy chcieliby hajs za pokazanie trasy – o ile zabierali na górę po lewej stornie, to ta po prawej była nieobstawiona. Trochę przegraliśmy, bo stwierdziliśmy, że poczekamy aż słońce będzie wyżej i wtedy wejdziemy, no i później już ekipa obstawiała każde wejście.
Jeszcze tylko falafel i w drogę, bis
Ten wyjazd był zdecydowanie pod hasłem falafela. Po wizycie w Petrze podjechaliśmy już autem do centrum Wadi Musa i udaliśmy się do knajpy, którą znaliśmy z polecenia. Nazywa się Beit Albarakah i my też zdecydowanie ją polecamy! Zamówiliśmy kilka przystawek – pasta z bakłażana i jogurt były obłędne! No i oczywiście falafele! Gospodarz na dzień dobry przyniósł nam miętową herbatę, a kiedy już byliśmy totalnie najedzeni podarował na deser baklawę.
Kierunek: Wadi Rum
Na pustynię Wadi Rum jechaliśmy tą samą drogą, która wczoraj poprowadziła nas do Wadi Musa. Tym razem mieliśmy przed sobą 1,5h drogi – na niebie świeciło słońce, a w głośnikach rozbrzmiewała nasza muzyka. Po tych doświadczeniach z jordańskimi drogami i kierowcami, stwierdzamy, że prowadzenie auta jest tam bardzo komfortowe.
Dojechaliśmy na pustynię i miejsca, gdzie byliśmy umówieni z ziomkiem z Campu, w którym mieliśmy nocować. Wybraliśmy obóz Wadi Rum Sky Tours&Camps – dlaczego? Nie kierowaliśmy się niczym szczególnym, te obozy są bardzo do siebie podobne, tutaj zgadzała się cena i wiele dobrych opinii. Wysiedliśmy z auta i zaczęliśmy się rozglądać. Po chwili krzyknął do nas jakiś gościu, pytał na kogo czekamy, jak usłyszał imię to pokierował nas do kogoś innego. Generalnie każdy był miły i chciał pomóc, ale zanim ruszyliśmy do obozu przewinęło się przy nas z 4 innych ziomków i wszyscy mówili „za chwilę ruszamy”. W końcu ruszyliśmy i powiem Wam, że jazda na pace jeepa, przez pustynię, przy zachodzącym słońcu to ekstra przeżycie!
Na miejscu czekał już nasz namiot, a wieczorem dołączyliśmy do beduińskiej, tradycyjnej kolacji. O wrażeniach z nocy na pustyni też napiszemy osobno. Generalnie to grunt, by się ciepło ubrać! No i być gotowym na brak ciepłej wody czy gniazdek z prądem po ręką. I znowu – podsumowując jednym słowem – WARTO!
WAŻNE! Nie musicie wcześniej rezerwować noclegu – w ciągu dnia zawsze ktoś czeka na „zbłąkanych” turystów i jest w stanie od ręki zabrać do swojego obozu.
Dzień 3 – Wadi Rum -> Aqaba
Spanie w namiocie, na pustyni, w lutym to mocne przeżycie. Otuleni w 2 koce, z 3 warstwami ubrań na sobie i zimowymi czapkami, przetrwaliśmy noc i spaliśmy aż 9 godzin! Uwaga, 3 dzień to kolejny dzień wczesnego wstawania, bo już przed 7 zameldowaliśmy się na śniadaniu. Nasz nocleg miał check out o 8:00 i mieliśmy do wyboru albo wykupić zwiedzanie pustyni jeepem albo iść pieszo do wioski, gdzie zostawiliśmy auto (jakieś 3 godziny) albo wstać i zabrać się jeepem po 8. Wybraliśmy opcję nr 3 i tak koło 9 byliśmy już przy aucie.
Od Aqaby dzieliła nas już godzina drogi i lekko przemarznięci marzyliśmy o słońcu. Po dotarciu do miasta nie rozczarowaliśmy się! Nasz kolejny nocleg nie był jeszcze dostępny, więc usiedliśmy sobie na dworze w kawiarni, zamówiliśmy kawę, shiszę i rozkoszowaliśmy się słońcem. Te zmiany temperatur były szalone! Ostatnią noc spędzaliśmy w jednym z domów, położonych w takiej jakby willowej dzielnicy miasta – Der Seitti. Miejsce samo w sobie niskiego standardu, ale okolica przepiękna, fajnie poczuć ten klimat!
Po wyczekanym prysznicu i podładowaniu telefonów ruszyliśmy na miasto, żeby przyjąć jak najwięcej promieni słońca. Zajrzeliśmy na lokalne plaże i znowu jedliśmy falafele! Tym razem polecamy bardzo Syrian Place Restaurant – pyszne jedzenie w bardzo rozsądnych cenach. W Aqabie nie planowaliśmy robić nic szczególnego, więc po prostu spacerowaliśmy po uliczkach miasta. Czasami czuliśmy się jak w Maroko, a czasami jak w Barcelonie czy LA!
WAŻNE! W wielu miejscach (może wszędzie?) przy płatności kartą doliczają dodatkowe 2,5%. W takim wypadku bardziej opłaca się mieć wymienione pieniądze. W bankomatach jest różnie – w jednym za wypłatę chcieli doliczyć 5 JOD (25 zł), a w innym 1 JOD.
Dzień 4 – Aqaba -> Ejlat -> Warszawa
A to Ci zdziwienie – znowu pobudka przed 7 (a w sumie polskiego czasu to nawet przed 6!). Około 8:35 mieliśmy zameldować się na granicy po stronie Izraela, żeby odjechać busem na lotnisko. Pierwsza misja – złapanie taksówki – okazała się nadzwyczaj prosta, bo to taksówka nas złapała, a nie my ją.
WAŻNE! Powrót na granicę z Aqaby jest zdecydowanie tańszy – my zapłaciliśmy 8 JOD.
Przekraczanie granicy po stronie jordańskiej trwało chwilę, ale zrobiło się małe zamieszanie. Panowie nie doliczyli się ile nocy spędziliśmy na miejscu i chcieli, żebyśmy płacili. Chwila krążenia miedzy okienkami i wbili nam pieczątkę do paszportów i to byłoby na tle. Na koniec chcieli jeszcze z Tomkiem wymienić się na jego zegarek, ale jak usłyszeli, że to ślubny, to zrezygnowali.
Po stronie izraelskiej natomiast mieliśmy na początku krótki wywiad, prześwietlanie bagaży, a później ponownie wydrukowano nam niebieskie karteczki poświadczające wjazd. No i takim sposobem po jakiś 20 minutach przeszliśmy obie granice i czekaliśmy na busa. Bus spóźniony, ale przyjechał, więc po 1,5h byliśmy już na lotnisku.
WAŻNE! W Izraelu na lotnisku nie obsługują elektronicznych biletów. My poprosiliśmy o wydrukowanie naszych przy stanowisku do nadawania bagażu i zrobiono to bez problemu.
Pytania przed wylotem
Sporo osób martwi się wywiadem, który przeprowadzany jest przez pracowników lotniska, gdy opuszcza się Izrael. Ta procedura jest standardowa i nie ma się czego obawiać. Nas pytano standardowo o relację między nami, jak długo jesteśmy małżeństwem, gdzie i jak długo byliśmy, czy ktoś miał dostęp do naszych bagaży i czy ktoś dał nam coś w prezencie lub prosił o przewiezienie.
I to na tyle
Serio, mamy wrażenie, że byliśmy tam przynajmniej tydzień. Co ciekawe tempo wcale nie było mocno intensywne i czujemy się mocno wypoczęci. Bardzo polecamy taką kapsułkową wersję doświadczenia Jordanii! A ile to wszystko kosztuje? O tym niebawem!
Mówi się, że zgodnie z naszym zegarem biologicznym, w okolicach marca i listopada powinniśmy robić sobie przerwę i właśnie wtedy wsiadać w samolot w poszukiwaniu cieplejszego klimatu. Nie wchodząc w zbyt wiele szczegółów trafiła nam się niesamowita okazja i tak po 12 godzinach podróży, dwóch filmach i kilku lampkach wina dotarliśmy do Indii! Pierwszy raz spędziliśmy w powietrzu aż tyle godzin i szczerze mówiąc, ani przez chwilę nie czuliśmy się znużeni. Lufthansa stanęła na wysokości …
Planując nasze podróże zawsze korzystamy z excela i próbujemy przewidzieć orientacyjne koszty lub po prostu zmieścić się w określonej wcześniej kwocie. Mamy swoje przyzwyczajenia i preferencje, więc te rozliczenia wydatków są odzwierciedleniem naszych potrzeb. Za każdym razem pisząc post o kasie, zwracamy uwagę, że za pewne da się to zrobić taniej czy sprytniej. Chcemy Wam zajawić z jakimi wydatkami wiążą się podróże, szczególnie te dalsze i pokazać, że może nie warto przepłacać kupując wycieczkę …
Serio tak myślę – chlebek bananowy to przeszłość, a teraz nadchodzi chlebek mango. Dla mnie to odkrycie, że można połączyć ideę chleba z mango. Jednak po pierwszym kęsie tego chlebka poczułam, że skądś znam ten smak. Przypomniało mi się, że dokładnie taki sam chlebek jadłam 4 lata temu w Indiach. Kocham to, jak smaki potrafią szybko w głowie przywołać takie wspomnienia. Nie wydłużając, przedstawiam przepis na chlebek mango, który powstał …
5 dni na Islandii? Przecież, aby zobaczyć tą niesamowitą krainę to i z dwa tygodnie nie wystarczą… Dlatego przyjęliśmy metodę powolnego odkrywania tego lądu i zdecydowaliśmy się na pierwsze 5 dniowe spotkanie na koniec islandzkiej zimy. Z naszej perspektywy w 5 dni można zobaczyć całkiem sporo, o ile pogoda nie pokrzyżuje Wam planów! Akurat podczas naszego marcowego pobytu pogoda postanowiła zaszaleć i dwa razy musieliśmy zmieniać plan ze względu na zamykanie …
Jordania na przedłużony weekend – praktyczne wskazówki
W Jordanii spędziliśmy 3 dni, które mamy wrażenie trwały tydzień! Dużo się działo, byliśmy ciągle w drodze, a z drugiej strony naprawdę wypoczęliśmy i zresetowaliśmy głowy. W tym poście opisujemy dokładnie plan i wykonanie tego wyjazdu. W kolejnym poście pojawi się podsumowanie wszystkich kosztów. Jordania na przedłużony weekend to świetna alternatywa dla europejskich citybreaków, a zdecydowanie bardziej egzotyczna!
Dlaczego zaczęliśmy od Izraela?
Podróż do Jordanii chodziła nam po głowie od jakiegoś czasu, nawet dwa razy niewiele brakowało, żebyśmy kupili bilety. W pierwszej opcji chcieliśmy lecieć do stolicy, czyli Ammanu, jednak ostatecznie zdecydowaliśmy się na lot do Ejlatu (Izrael) i stamtąd podróż do Jordanii. Dlaczego tak? Przekalkulowaliśmy po pierwsze koszty, po drugie czas, którym dysponowaliśmy. Przy tak krótkim pobycie jak nasz i celu odwiedzenia południowych rejonów Jordanii, bardziej opłacało nam się po prostu przylecieć do Izraela.
WAŻNE! Jeżeli przekraczasz granicę z Jordanią na przejściu przy Aqabie (Wadi Araba) i spędzisz w Jordanii przynajmniej 3 noce nie musisz posiadać wizy, ani nic płacić przy wyjeździe. Jest tu jednak koszt lekko ukryty, bo płaci się po stronie izraelskiej. Za wyjazd z tego państwa trzeba zapłacić 100 szekli (około 105zł). Tak czy siak opłacało się to bardziej, niż kupowanie wizy, a to trzeba byłoby zrobić lądując w Ammanie.
Dzień 1 – Izrael -> Aqaba -> Wadi Musa
Z Izraela do Jordanii
Pierwszy dzień zaczęliśmy bardzo wcześniej, bo już po 5:00 zameldowaliśmy się na lotnisku. Samolot WizzAir odlatywał o 6:20. Po niecałych 4 godzinach lotu wylądowaliśmy na lotnisku w Ovdzie (jest ono oddalone godzinę jazdy od Ejlatu). Byliśmy tam dwa lata temu, więc czuliśmy się, jakbyśmy wrócili w dobrze znane nam miejsce. Tym razem nie musieliśmy wypełniać żadnych druków, przy sprawdzaniu paszportów zapytano nas o cel podróży, planowany termin wyjazdu i to jaka jest relacja między nami. W zamian za to dostaliśmy niebieski wydruk uprawniający nas do pozostania na terenie Izraela przez najbliższe 3 miesiące.
WAŻNE! Nikt nie wbijał nam żadnej pieczątki, nawet nie próbował. Wszystko odbywało się za pomocą karteczek drukowanych przez nich przy kontroli paszportowej.
Przy poprzedniej wizycie korzystaliśmy z firmy EilatShuttle, aby wydostać się z lotniska. Teraz widzieliśmy, że na samo lotnisko dojeżdżają też autobusy miejskie. Nas interesowało dotarcie do granicy Wadi Araba, więc za 8$ od osoby skorzystaliśmy z oferty EilatShuttle. W ciągu 1,5h, po odwiezieniu innych osób do hotelów, znaleźliśmy się pod granicą.
Przeprawa przez stronę izraelską składała się z 3 kroków:
Po tej części zaliczyliśmy spacer po ziemi niczyjej i dotarliśmy do kolejnego punktu kontroli. Na początek paszporty, od razu dużo uśmiechu od strażników, jednak zdecydowanie większy bałagan niż po stronie izraelskiej. Na początek w jednym okienku trzeba wypełnić taki formularz, w którym wpisuje się swoje dane osobowe (my wpisaliśmy wszystko na jednym). Później idzie się do kolejnego okienka, dostaje pieczątki na tym formularzu i w paszporcie.
Ważne! Nie zgubcie tego formularza, bo jest on potrzebny przy wyjeździe z Jordanii. Na jego podstawie stwierdzają, czy musicie coś zapłacić za opuszczenie kraju, czy nie.
No i jeszcze jedno pokazanie paszportów i proszę bardzo – jesteśmy w Jordanii! I wisienką na torcie przy tej całej przeprawie jest to, czego bardzo nie lubimy, czyli mafia taksówkowa, która tylko czeka, żeby skasować jakieś 15 JOD (80 zł) za 15 minutowy przejazd do miasta. Nie da rady spod granicy przejść pieszo, bo sami byliśmy świadkami, jak zaczęli cofać ludzi, którzy chcieli to zrobić – ponoć to teren wojskowy i jest zakaz pieszego poruszania.
Wynajęcie samochodu
Spod granicy przyjechaliśmy prosto do wypożyczali samochodowej, z której mieliśmy odebrać wcześniej zarezerwowane auto. Rezerwacji dokonaliśmy za pośrednictwem strony rentalcars.com – wybraliśmy najtańszą z dostępnych opcji – Citroena C3 (a dostaliśmy jakąś KIA). Takie autko sprawdziło się bez problemu. Wypożyczalnia, z której skorzystaliśmy znajduje się przy Hotelu Mina, a firma to Dollar. Zarówno wypożyczenie, jak i oddanie auta przebiegło bez problemu, także możemy polecić tego allegrowicza!
WAŻNE! Przed wypożyczeniem auta zróbcie 3 rzeczy: po pierwsze sprawdźcie opinie o wypożyczalni, po drugie dokładnie obejrzyjcie samochód i zróbcie zdjęcia wszystkim wadom, po trzecie (o ile nie kupujecie ubezpieczenia) zadbajcie o to, żeby pieniądze wzięte na poczet depozytu, zostały przy Was zwrócone.
Jeszcze tylko falafel i w drogę
Na przeciwko wypożyczalni znajduje się uliczka z jedzeniem (ale warto pójść nią do zakrętu w lewo i zatoczyć jakby koło, bo tam dalej wydaje się fajniej). Nie chcieliśmy rozsiadać się w knajpie, a marzyliśmy o falafelu i znaleźliśmy „falafela z okienka”. Za 1,8 JOD zjedliśmy na krawężniku pyszny posiłek składający się z tortilli z falafelem i falafeli w sałatce z piklami. Miejscówka nazywa się Sandwich Falafel.
Kierunek: Wadi Musa
Wadi Musa to miasteczko, przy którym położona jest Petra, czyli obowiązkowy punkt na mapie Jordanii. Petra to ruiny miasta założonego najprawdopodobniej w I wieku p.n.e., położonego w skalnej dolinie! W dodatku miasto zostało uznane za jednej z siedmiu nowych Cudów Świata! Z tego co czytałam Petrę „odkryto ponownie” dopiero w XIX wieku.
Podróż z Aqaby do Wadi Musa wiedzie przez autostradę, a później zjeżdża się w drogę, która ma wiele zakrętów i wznosi się wtedy na około 1800m n.p.m. W ciągu godziny temperatura z blisko 20 stopni Celsjusza spadła do 3! Całość podróży zajęła nam niecałe 2 godziny. Po drodze zatrzymała nas jedna kontrola drogowa – poprosili o paszporty, zapytali skąd jesteśmy, spojrzeli na dokumenty samochodu i puścili dalej.
WAŻNE! Ściągnijcie sobie mapy Googla offline i dzięki temu będziecie mieli darmową nawigację samochodową.
W Wadi Musa zatrzymaliśmy się w hotelu Candles Hotel – wybraliśmy go ze względu na niesamowicie bliskie położenie od wejścia do Petry (5 minut!). W dodatku serwują tu przepyszną kolację i równie dobre śniadanie – wielki talerz chałwy zrobił na nas wrażenie.
Dzień 2 – Petra -> Pustynia Wadi Rum
Zwiedzanie Petry
Drugi dzień i druga szybka pobudka – zależało nam, żeby jak najwcześniej znaleźć się w Petrze, aby zrobić zdjęcia bez tłumów. Okazało się, że śniadanie jest serwowane od 6:30 (a nastawialiśmy się na 6:00). W sumie finalnie pod wejście do Petry zawitaliśmy chwilę po 7:00. Ponieważ nie zamierzaliśmy korzystać podczas tego wyjazdu z innych atrakcji, to nie zdecydowaliśmy się na zakup JordanPass, a po prostu kupiliśmy jednodniowy bilet. Kosztował nas (olaboga!) 50 JOD (270 zł za osobę).
WAŻNE! Wiedzieliśmy, że pogoda w Petrze znacznie różni się od tej w Aqabie, ale nie spodziewaliśmy się, że rano bedą tylko 3 stopnie Celsjusza! O ile mieliśmy ze sobą kurtki, to zdecydowanie przydałyby się jeszcze rękawiczki, bo dłonie nam totalnie przemarzły. W późniejszej części dnia na słońcu było całkiem przyjemnie.
O samych wrażeniach z Petry napiszemy pewnie w osobnym poście, ale jedno jest pewne – WARTO! Nawet Tomek, który jest fanem nowoczesnych miast, stwierdził, że Petra zrobiła na nim wielkie wrażenie. Na spacerach wśród skalnego miasta spędziliśmy blisko 6 godzin, choć to i tak nic, bo nie przeszliśmy nawet połowy dostępnych tras.
WAŻNE! Jeżeli chcecie zobaczyć sławny skarbiec z góry, to zróbcie to rano. Po 7:00 nie było jeszcze większości naganiaczy, którzy chcieliby hajs za pokazanie trasy – o ile zabierali na górę po lewej stornie, to ta po prawej była nieobstawiona. Trochę przegraliśmy, bo stwierdziliśmy, że poczekamy aż słońce będzie wyżej i wtedy wejdziemy, no i później już ekipa obstawiała każde wejście.
Jeszcze tylko falafel i w drogę, bis
Ten wyjazd był zdecydowanie pod hasłem falafela. Po wizycie w Petrze podjechaliśmy już autem do centrum Wadi Musa i udaliśmy się do knajpy, którą znaliśmy z polecenia. Nazywa się Beit Albarakah i my też zdecydowanie ją polecamy! Zamówiliśmy kilka przystawek – pasta z bakłażana i jogurt były obłędne! No i oczywiście falafele! Gospodarz na dzień dobry przyniósł nam miętową herbatę, a kiedy już byliśmy totalnie najedzeni podarował na deser baklawę.
Kierunek: Wadi Rum
Na pustynię Wadi Rum jechaliśmy tą samą drogą, która wczoraj poprowadziła nas do Wadi Musa. Tym razem mieliśmy przed sobą 1,5h drogi – na niebie świeciło słońce, a w głośnikach rozbrzmiewała nasza muzyka. Po tych doświadczeniach z jordańskimi drogami i kierowcami, stwierdzamy, że prowadzenie auta jest tam bardzo komfortowe.
Dojechaliśmy na pustynię i miejsca, gdzie byliśmy umówieni z ziomkiem z Campu, w którym mieliśmy nocować. Wybraliśmy obóz Wadi Rum Sky Tours&Camps – dlaczego? Nie kierowaliśmy się niczym szczególnym, te obozy są bardzo do siebie podobne, tutaj zgadzała się cena i wiele dobrych opinii. Wysiedliśmy z auta i zaczęliśmy się rozglądać. Po chwili krzyknął do nas jakiś gościu, pytał na kogo czekamy, jak usłyszał imię to pokierował nas do kogoś innego. Generalnie każdy był miły i chciał pomóc, ale zanim ruszyliśmy do obozu przewinęło się przy nas z 4 innych ziomków i wszyscy mówili „za chwilę ruszamy”. W końcu ruszyliśmy i powiem Wam, że jazda na pace jeepa, przez pustynię, przy zachodzącym słońcu to ekstra przeżycie!
Na miejscu czekał już nasz namiot, a wieczorem dołączyliśmy do beduińskiej, tradycyjnej kolacji. O wrażeniach z nocy na pustyni też napiszemy osobno. Generalnie to grunt, by się ciepło ubrać! No i być gotowym na brak ciepłej wody czy gniazdek z prądem po ręką. I znowu – podsumowując jednym słowem – WARTO!
WAŻNE! Nie musicie wcześniej rezerwować noclegu – w ciągu dnia zawsze ktoś czeka na „zbłąkanych” turystów i jest w stanie od ręki zabrać do swojego obozu.
Dzień 3 – Wadi Rum -> Aqaba
Spanie w namiocie, na pustyni, w lutym to mocne przeżycie. Otuleni w 2 koce, z 3 warstwami ubrań na sobie i zimowymi czapkami, przetrwaliśmy noc i spaliśmy aż 9 godzin! Uwaga, 3 dzień to kolejny dzień wczesnego wstawania, bo już przed 7 zameldowaliśmy się na śniadaniu. Nasz nocleg miał check out o 8:00 i mieliśmy do wyboru albo wykupić zwiedzanie pustyni jeepem albo iść pieszo do wioski, gdzie zostawiliśmy auto (jakieś 3 godziny) albo wstać i zabrać się jeepem po 8. Wybraliśmy opcję nr 3 i tak koło 9 byliśmy już przy aucie.
Od Aqaby dzieliła nas już godzina drogi i lekko przemarznięci marzyliśmy o słońcu. Po dotarciu do miasta nie rozczarowaliśmy się! Nasz kolejny nocleg nie był jeszcze dostępny, więc usiedliśmy sobie na dworze w kawiarni, zamówiliśmy kawę, shiszę i rozkoszowaliśmy się słońcem. Te zmiany temperatur były szalone! Ostatnią noc spędzaliśmy w jednym z domów, położonych w takiej jakby willowej dzielnicy miasta – Der Seitti. Miejsce samo w sobie niskiego standardu, ale okolica przepiękna, fajnie poczuć ten klimat!
Po wyczekanym prysznicu i podładowaniu telefonów ruszyliśmy na miasto, żeby przyjąć jak najwięcej promieni słońca. Zajrzeliśmy na lokalne plaże i znowu jedliśmy falafele! Tym razem polecamy bardzo Syrian Place Restaurant – pyszne jedzenie w bardzo rozsądnych cenach. W Aqabie nie planowaliśmy robić nic szczególnego, więc po prostu spacerowaliśmy po uliczkach miasta. Czasami czuliśmy się jak w Maroko, a czasami jak w Barcelonie czy LA!
WAŻNE! W wielu miejscach (może wszędzie?) przy płatności kartą doliczają dodatkowe 2,5%. W takim wypadku bardziej opłaca się mieć wymienione pieniądze. W bankomatach jest różnie – w jednym za wypłatę chcieli doliczyć 5 JOD (25 zł), a w innym 1 JOD.
Dzień 4 – Aqaba -> Ejlat -> Warszawa
A to Ci zdziwienie – znowu pobudka przed 7 (a w sumie polskiego czasu to nawet przed 6!). Około 8:35 mieliśmy zameldować się na granicy po stronie Izraela, żeby odjechać busem na lotnisko. Pierwsza misja – złapanie taksówki – okazała się nadzwyczaj prosta, bo to taksówka nas złapała, a nie my ją.
WAŻNE! Powrót na granicę z Aqaby jest zdecydowanie tańszy – my zapłaciliśmy 8 JOD.
Przekraczanie granicy po stronie jordańskiej trwało chwilę, ale zrobiło się małe zamieszanie. Panowie nie doliczyli się ile nocy spędziliśmy na miejscu i chcieli, żebyśmy płacili. Chwila krążenia miedzy okienkami i wbili nam pieczątkę do paszportów i to byłoby na tle. Na koniec chcieli jeszcze z Tomkiem wymienić się na jego zegarek, ale jak usłyszeli, że to ślubny, to zrezygnowali.
Po stronie izraelskiej natomiast mieliśmy na początku krótki wywiad, prześwietlanie bagaży, a później ponownie wydrukowano nam niebieskie karteczki poświadczające wjazd. No i takim sposobem po jakiś 20 minutach przeszliśmy obie granice i czekaliśmy na busa. Bus spóźniony, ale przyjechał, więc po 1,5h byliśmy już na lotnisku.
WAŻNE! W Izraelu na lotnisku nie obsługują elektronicznych biletów. My poprosiliśmy o wydrukowanie naszych przy stanowisku do nadawania bagażu i zrobiono to bez problemu.
Pytania przed wylotem
Sporo osób martwi się wywiadem, który przeprowadzany jest przez pracowników lotniska, gdy opuszcza się Izrael. Ta procedura jest standardowa i nie ma się czego obawiać. Nas pytano standardowo o relację między nami, jak długo jesteśmy małżeństwem, gdzie i jak długo byliśmy, czy ktoś miał dostęp do naszych bagaży i czy ktoś dał nam coś w prezencie lub prosił o przewiezienie.
I to na tyle
Serio, mamy wrażenie, że byliśmy tam przynajmniej tydzień. Co ciekawe tempo wcale nie było mocno intensywne i czujemy się mocno wypoczęci. Bardzo polecamy taką kapsułkową wersję doświadczenia Jordanii! A ile to wszystko kosztuje? O tym niebawem!
Powiązane posty
7 komentarzy do “Jordania na przedłużony weekend – praktyczne wskazówki”
Aga
Hejka, z tego co kojarzę to byliście w Dubaju, jak wygląda sytuacja gdy mamy wbitą pieczątkę ZEA
Small Travellers
Hej mamy i nie było żadnego problemu 🙂
Aga
Dzięki za info. Pozdrawiam
Aga
Hej, macie wbite w paszporcie pieczątki z ZEA?
Marta
hej – czym robicie zdjęcia i jak je obrabiacie:)?
Small Travellers
Hej, bezlusterkowiec Fujifilm i autorskie ustawienia w VSCO 🙂
Pingback: Ile kosztuje wyjazd do Jordanii? - Small Travellers
Podobne posty
Pierwszy dzień w Indiach – witaj Bangalore!
Mówi się, że zgodnie z naszym zegarem biologicznym, w okolicach marca i listopada powinniśmy robić sobie przerwę i właśnie wtedy wsiadać w samolot w poszukiwaniu cieplejszego klimatu. Nie wchodząc w zbyt wiele szczegółów trafiła nam się niesamowita okazja i tak po 12 godzinach podróży, dwóch filmach i kilku lampkach wina dotarliśmy do Indii! Pierwszy raz spędziliśmy w powietrzu aż tyle godzin i szczerze mówiąc, ani przez chwilę nie czuliśmy się znużeni. Lufthansa stanęła na wysokości …
Ile kosztuje wyjazd do Malezji? – część I
Planując nasze podróże zawsze korzystamy z excela i próbujemy przewidzieć orientacyjne koszty lub po prostu zmieścić się w określonej wcześniej kwocie. Mamy swoje przyzwyczajenia i preferencje, więc te rozliczenia wydatków są odzwierciedleniem naszych potrzeb. Za każdym razem pisząc post o kasie, zwracamy uwagę, że za pewne da się to zrobić taniej czy sprytniej. Chcemy Wam zajawić z jakimi wydatkami wiążą się podróże, szczególnie te dalsze i pokazać, że może nie warto przepłacać kupując wycieczkę …
Chlebek bananowy to przeszłość! Nadchodzi CHLEBEK MANGO
Serio tak myślę – chlebek bananowy to przeszłość, a teraz nadchodzi chlebek mango. Dla mnie to odkrycie, że można połączyć ideę chleba z mango. Jednak po pierwszym kęsie tego chlebka poczułam, że skądś znam ten smak. Przypomniało mi się, że dokładnie taki sam chlebek jadłam 4 lata temu w Indiach. Kocham to, jak smaki potrafią szybko w głowie przywołać takie wspomnienia. Nie wydłużając, przedstawiam przepis na chlebek mango, który powstał …
Islandia w 5 dni – szczegółowy plan wyjazdu
5 dni na Islandii? Przecież, aby zobaczyć tą niesamowitą krainę to i z dwa tygodnie nie wystarczą… Dlatego przyjęliśmy metodę powolnego odkrywania tego lądu i zdecydowaliśmy się na pierwsze 5 dniowe spotkanie na koniec islandzkiej zimy. Z naszej perspektywy w 5 dni można zobaczyć całkiem sporo, o ile pogoda nie pokrzyżuje Wam planów! Akurat podczas naszego marcowego pobytu pogoda postanowiła zaszaleć i dwa razy musieliśmy zmieniać plan ze względu na zamykanie …