Nigdy nie byłam wielką fanką samotnych podróży. Ba, podróżowanie w pojedynkę wydawało mi się średnio ciekawe. Z jednej strony dlatego, że tak bardzo lubię wyjeżdżać z Tomkiem, z drugiej, że jakoś nie widziałam zajawki w odkrywaniu świata solo. Zauważyłam jednak, że z każdym rokiem lubię co jakiś czas odciąć się od wszystkiego i niekoniecznie potrzebuję tak często mieć ludzi obok siebie. Poza tym… bałam się. Pamiętam, jak ponad 5 lat temu bardzo chciałam pojechać do Barcelony, ale nie miałam z kim. W końcu zapłaciłam za podróż mojego brata, tak aby po prostu tam pojechać. Jednak coś od dawana mówiło mi, że chciałabym w końcu spróbować znaleźć się, choćby na weekend, sama, gdzieś za granicą. I tak oto wydarzył się wyjazd do Lizbony.
Po tym weekendzie mogę stwierdzić jedno – każdemu życzę samotnego city breaku. Spędzanie czasu samemu ze sobą uczy nas wiele. Ważne, by było to bez odciągaczy uwagi takich jak telefony, telewizja czy nawet książka. Znacie taki moment, kiedy po prostu siedzicie i obserwujecie co się dzieje dookoła Was? Albo w Waszej głowie przetaczają się tysiące myśli i próbujecie je poukładać? Właśnie przestrzeń na to daje wyjazd w pojedynkę, gdy tylko powie się sobie głośno, że chce się skupić na sobie. Przyznam, że kiedyś próbowałam zając siebie (i swoją głowę) na milion różnych sposobów – byle się coś działo, pewnie też byle nie myśleć. Teraz celebruje te momenty, kiedy nie robię nic, a gdy ich nie ma zdecydowanie czegoś mi brakuje.
Wiem, że jest masa podróżników, którzy przemierzają kontynenty w pojedynkę – podziwiam, ale jednak to nie dla mnie. Dla mnie dobrą opcją jest taki weekend sam na sam, raz na jakiś czas. A teraz chce Wam przybliżyć mój punkt widzenia.
Czego się obawiałam?
Jak to w ogóle będzie?
To zabawne, bo obawiałam się tego, jak w ogóle uda mi się ogarnąć wszystko na miejscu. Dopiero rozmowa z Tomkiem w trakcie pobytu uświadomiła mi (no dzień dobry!), że przecież to zawsze ja organizuję nasze wyjazdy. To w większości ja prowadzę nas do miejscówek, wyszukuje miejsca na szamę, ogarniam noclegi i transport. Wydaje mi się, że bałam się tego, że nie będzie tej osoby obok, z która mogę sobie potwierdzić, że dobrze myślę.
Wieczorów
Nie lubię ciemności. Nie czuję się komfortowo chodząc po ciemku po mieście, nie lubię wracać sama późnymi wieczorami, a idąc zaledwie 20 metrów z taksówki do klatki trzymam nerwowo klucze w ręku i podbiegam do drzwi wejściowych. Założyłam sobie, że nie będę chodzić sama w nocy po mieście i jak zrobi się ciemno będę po prostu chillować w pokoju.
Nieprzewidzianych sytuacji
Gdy jest się w parze w podróży i coś się wydarzy, zawsze jest ta druga osoba, która może pomóc. Przy takimi solo wyjeździe nie ma takiej osoby obok. Jednak… takie sytuacje mogą zdarzyć się wszędzie, a już nie raz miałam z nimi styczność. Wtedy okazywało się, że nawet gdy cieknie mi masa krwi z łuku brwiowego, bo właśnie miałam wypadek rowerowy, to jestem w stanie zmobilizować inne osoby do pomocy i sama ogarnąć część rzeczy, mimo, że powinnam właśnie mdleć.
Tęsknotek
Po opublikowaniu informacji, że jadę sama do Lizbony, pojawiło się sporo komentarzy. A brzmiały one: „w pojedynkę jest najlepiej, bo robisz to co chcesz”. No i chyba problem jest taki, że my, podróżując we dwójkę, działamy jak jeden organizm. Chce nam się jeść w tym samym momencie, iść do łazienki czy odpocząć. Mamy ochotę oglądać to samo i w tej samej chwili wrócić na drzemkę do pokoju. Tak sobie to nasze wspólne życie ułożyliśmy, że robimy to na co mamy ochotę, a że ochotę mamy na te same rzeczy… to już w ogóle zajawa. Uwielbiamy spędzać czas razem, nawet milcząc przez 3 godziny, więc bałam się po prostu tęsknoty. Tego, że nie będę mogła od razu dzielić się moimi doznaniami, komentarzami o tym co widzę i wymieniać się jedzeniem 😉
Dlaczego każdemu życzę samotnego city breaku?
Czas sam na sam ze sobą
Z jednej strony to czas próby – jak sobie poradzę, z drugiej doskonała okazja do pogadania ze sobą. Im jestem starsza, tym mniej potrzebuję ciągłego kontaktu z ludźmi, a tym bardziej lubię posiedzieć sobie sama ze sobą. Bardzo polecam zabrać siebie na… randkę! Czasem robię to w Warszawie, ale ta w Lizbonie smakowała jeszcze lepiej. Poszłam na dobre jedzenie, usiadłam tuż przy barze, żeby obserwować co dzieje się dookoła. Wypiłam wino, przemyślałam kilka spraw, wpadłam na nowe pomysły. W taki sposób podziękowałam sobie też za rzeczy, z których jestem dumna. Później spacerowałam uliczkami Lizbony i snułam plany na przyszłość. Uważam, że to był jeden z bardziej jakościowych moich wieczorów!
Inny sposób odkrywania miasta
Miałam wrażenie, że jednak trochę inaczej odkrywam miasto, niż gdy jestem z innymi osobami. Idę przed siebie, wsłuchuję się w odgłosy dookoła, zatrzymuję bez zbędnego tłumaczenia. Słucham tylko swoich potrzeb, więc dostosowuję plan 100% tylko do siebie. Daje to większą swobodę i zdejmuje ciężar z głowy, który czasem mi towarzyszy jako „szefowej wycieczki”. Siedzę na ławce na tarasie widokowym tyle, ile chcę. Chodzę tyle ile mogę, a przerwę na obiad dostosowuje tylko do swojego głodu. Mam wrażenie, że jest trochę lżej, bo odpowiadam tylko za siebie.
Uczenie się opisywania tego co się czuje i widzi
Totalnie nie czułam się sama podczas tej podróży. Z jednej strony relacjonowałam jakiś jej kawałek na social media, a z drugiej byłam w stałym kontakcie z Tomkiem. Nagrywałam mu masę wiadomości głosowych. Dzieliłam się swoimi odczuciami i tym co widzę. Nie mamy we krwi nazywania emocji, a opisywanie wrażeń nie przychodzi jednak zbyt łatwo. Wyrzucenie myśli z głowy na głos ma wielką moc. I tak właśnie czułam, jak wyrzucałam je z siebie, jakbym drugi raz czegoś doświadczała. Tomek stwierdził, że chce, abym założyła kanał z moimi podcastami dedykowanymi tylko dla niego 😉
Pokonywanie swoich lęków
Panicznie boję się gołębi i w tych trudnych momentach Tomek jest moim obrońcą. Jakkolwiek to śmiesznie brzmi, ale tym razem musiałam poradzić sobie z tym sama. No i co, siedziałam lekko sparaliżowana, ale walczyłam z moją fobią i starałam sobie tłumaczyć, że przecież nic wielkiego się nie dzieje, gdy ten gołąb chodzi tuż obok mnie. Serio, mam wrażenie, że całkiem nieźle sobie z tym poradziłam, choć obecność gołębi wciąż sprawia mi wielki dyskomfort. Po drugie – wspomniana ciemność. Pierwszego wieczoru sprawdziłam okolicę i wydawała się całkiem bezpieczna. Umówiłam się sama ze sobą, że w boczne uliczki to ja nie wchodzę, ale po głównych spacerowałam aż do 22. W pokoju, który wynajęłam tez czułam się komfortowo i przekonałam się, że te strachy były tylko w mojej głowie. Oczywiście wciąż uważam, że zachowanie ostrożności jest ważne, ale cieszę się, że pokonałam jakieś ograniczenia w mojej głowie.
Po tym weekendzie w Lizbonie uważam, że podróżowanie w pojedynkę jest świetnym doświadczeniem! Nie musi być to od razu miesiąc w Azji, czy nawet weekend w tej Lizbonie. Czasem wystarczy pół dnia spędzonego samemu na spacerowaniu po mieście. Chodzi o to, aby mieć przestrzeń na wsłuchanie się w siebie i pogadanie ze sobą. Wtedy dopiero można odkryć, czego tak naprawdę się potrzebuje.
Krótkie historie o tym jak trzy razy samolot odleciał bez nas. Zrezygnowaliśmy z wyjazdu Pierwszy raz zdarzyło nam się, że musieliśmy podjąć decyzję o anulowaniu naszego wyjazdu. Było to dosłownie kilka godzin przed lotem. Rozchorował się nasz kot i uznaliśmy, że na pewno jeszcze do Wilna pojedziemy, a naszej Manicie będzie raźniej jak zostaniemy z nią w domu. Co jak co, ale w dzieciństwie lubiliśmy, jak mama zostawała z nami w domu, podczas naszej …
Ostatnio na Instagramie wspomniałam, że eco freakami to my (jeszcze!) nie jesteśmy, ale w 2018 roku postanowiliśmy każdego miesiąca wprowadzać w naszym życiu nowy „eco” nawyk. Poniekąd część z nich łączy się z podróżowaniem. Serca nas bolały, kiedy w Azji na każdym kroku widzieliśmy tony plastikowych kubeczków, słomek, pudełek i reklamówek. Ilość jednorazowych opakowań jest tam niewyobrażalna i mało kto widzi w tym coś złego. Na nasze prośby o niedodawanie słomki do napoju …
Śmiało mogę zaryzykować tezę, że każdy z nas czegoś się boi, a odczuwanie strachu wpisane jest w nasze funkcjonowanie. Zapewne gdyby nie ten strach, to przetrwanie ludzkości stałoby pod wielkim znakiem zapytania. I tak ludzie pierwotni, gdy ten strach odczuwali, mogli podjąć decyzje o ucieczce lub znalezieniu schronienia. Jak zbliżało się niebezpieczeństwo, to włączał się u nich instynkt przetrwania i podejmowali działania mające zwiększyć ich bezpieczeństwo. Tak samo my teraz, gdy pojawia się …
Powtórzę się po raz setny na tym blogu, ale uwielbiam Excela! Może nie tyle sam program, co gromadzić w nim dane i je analizować. Daje mi to taki wewnętrzny spokój, że mam kontrolę nad różnymi rzeczami, w tym przede wszystkim nad finansami. Lubię widzieć na co wydajemy pieniądze i lubię optymalizacje. Tym bardziej wiedziałam, że pozbawiając się jedynego w naszym domu stałego dochodu (z pracy na etacie) będę tego potrzebowała. Po pierwsze po to, by trzymać po prost rękę na pulsie, …
Każdemu życzę samotnego city breaku
Nigdy nie byłam wielką fanką samotnych podróży. Ba, podróżowanie w pojedynkę wydawało mi się średnio ciekawe. Z jednej strony dlatego, że tak bardzo lubię wyjeżdżać z Tomkiem, z drugiej, że jakoś nie widziałam zajawki w odkrywaniu świata solo. Zauważyłam jednak, że z każdym rokiem lubię co jakiś czas odciąć się od wszystkiego i niekoniecznie potrzebuję tak często mieć ludzi obok siebie. Poza tym… bałam się. Pamiętam, jak ponad 5 lat temu bardzo chciałam pojechać do Barcelony, ale nie miałam z kim. W końcu zapłaciłam za podróż mojego brata, tak aby po prostu tam pojechać. Jednak coś od dawana mówiło mi, że chciałabym w końcu spróbować znaleźć się, choćby na weekend, sama, gdzieś za granicą. I tak oto wydarzył się wyjazd do Lizbony.
Po tym weekendzie mogę stwierdzić jedno – każdemu życzę samotnego city breaku. Spędzanie czasu samemu ze sobą uczy nas wiele. Ważne, by było to bez odciągaczy uwagi takich jak telefony, telewizja czy nawet książka. Znacie taki moment, kiedy po prostu siedzicie i obserwujecie co się dzieje dookoła Was? Albo w Waszej głowie przetaczają się tysiące myśli i próbujecie je poukładać? Właśnie przestrzeń na to daje wyjazd w pojedynkę, gdy tylko powie się sobie głośno, że chce się skupić na sobie. Przyznam, że kiedyś próbowałam zając siebie (i swoją głowę) na milion różnych sposobów – byle się coś działo, pewnie też byle nie myśleć. Teraz celebruje te momenty, kiedy nie robię nic, a gdy ich nie ma zdecydowanie czegoś mi brakuje.
Wiem, że jest masa podróżników, którzy przemierzają kontynenty w pojedynkę – podziwiam, ale jednak to nie dla mnie. Dla mnie dobrą opcją jest taki weekend sam na sam, raz na jakiś czas. A teraz chce Wam przybliżyć mój punkt widzenia.
Czego się obawiałam?
Jak to w ogóle będzie?
To zabawne, bo obawiałam się tego, jak w ogóle uda mi się ogarnąć wszystko na miejscu. Dopiero rozmowa z Tomkiem w trakcie pobytu uświadomiła mi (no dzień dobry!), że przecież to zawsze ja organizuję nasze wyjazdy. To w większości ja prowadzę nas do miejscówek, wyszukuje miejsca na szamę, ogarniam noclegi i transport. Wydaje mi się, że bałam się tego, że nie będzie tej osoby obok, z która mogę sobie potwierdzić, że dobrze myślę.
Wieczorów
Nie lubię ciemności. Nie czuję się komfortowo chodząc po ciemku po mieście, nie lubię wracać sama późnymi wieczorami, a idąc zaledwie 20 metrów z taksówki do klatki trzymam nerwowo klucze w ręku i podbiegam do drzwi wejściowych. Założyłam sobie, że nie będę chodzić sama w nocy po mieście i jak zrobi się ciemno będę po prostu chillować w pokoju.
Nieprzewidzianych sytuacji
Gdy jest się w parze w podróży i coś się wydarzy, zawsze jest ta druga osoba, która może pomóc. Przy takimi solo wyjeździe nie ma takiej osoby obok. Jednak… takie sytuacje mogą zdarzyć się wszędzie, a już nie raz miałam z nimi styczność. Wtedy okazywało się, że nawet gdy cieknie mi masa krwi z łuku brwiowego, bo właśnie miałam wypadek rowerowy, to jestem w stanie zmobilizować inne osoby do pomocy i sama ogarnąć część rzeczy, mimo, że powinnam właśnie mdleć.
Tęsknotek
Po opublikowaniu informacji, że jadę sama do Lizbony, pojawiło się sporo komentarzy. A brzmiały one: „w pojedynkę jest najlepiej, bo robisz to co chcesz”. No i chyba problem jest taki, że my, podróżując we dwójkę, działamy jak jeden organizm. Chce nam się jeść w tym samym momencie, iść do łazienki czy odpocząć. Mamy ochotę oglądać to samo i w tej samej chwili wrócić na drzemkę do pokoju. Tak sobie to nasze wspólne życie ułożyliśmy, że robimy to na co mamy ochotę, a że ochotę mamy na te same rzeczy… to już w ogóle zajawa. Uwielbiamy spędzać czas razem, nawet milcząc przez 3 godziny, więc bałam się po prostu tęsknoty. Tego, że nie będę mogła od razu dzielić się moimi doznaniami, komentarzami o tym co widzę i wymieniać się jedzeniem 😉
Dlaczego każdemu życzę samotnego city breaku?
Czas sam na sam ze sobą
Z jednej strony to czas próby – jak sobie poradzę, z drugiej doskonała okazja do pogadania ze sobą. Im jestem starsza, tym mniej potrzebuję ciągłego kontaktu z ludźmi, a tym bardziej lubię posiedzieć sobie sama ze sobą. Bardzo polecam zabrać siebie na… randkę! Czasem robię to w Warszawie, ale ta w Lizbonie smakowała jeszcze lepiej. Poszłam na dobre jedzenie, usiadłam tuż przy barze, żeby obserwować co dzieje się dookoła. Wypiłam wino, przemyślałam kilka spraw, wpadłam na nowe pomysły. W taki sposób podziękowałam sobie też za rzeczy, z których jestem dumna. Później spacerowałam uliczkami Lizbony i snułam plany na przyszłość. Uważam, że to był jeden z bardziej jakościowych moich wieczorów!
Inny sposób odkrywania miasta
Miałam wrażenie, że jednak trochę inaczej odkrywam miasto, niż gdy jestem z innymi osobami. Idę przed siebie, wsłuchuję się w odgłosy dookoła, zatrzymuję bez zbędnego tłumaczenia. Słucham tylko swoich potrzeb, więc dostosowuję plan 100% tylko do siebie. Daje to większą swobodę i zdejmuje ciężar z głowy, który czasem mi towarzyszy jako „szefowej wycieczki”. Siedzę na ławce na tarasie widokowym tyle, ile chcę. Chodzę tyle ile mogę, a przerwę na obiad dostosowuje tylko do swojego głodu. Mam wrażenie, że jest trochę lżej, bo odpowiadam tylko za siebie.
Uczenie się opisywania tego co się czuje i widzi
Totalnie nie czułam się sama podczas tej podróży. Z jednej strony relacjonowałam jakiś jej kawałek na social media, a z drugiej byłam w stałym kontakcie z Tomkiem. Nagrywałam mu masę wiadomości głosowych. Dzieliłam się swoimi odczuciami i tym co widzę. Nie mamy we krwi nazywania emocji, a opisywanie wrażeń nie przychodzi jednak zbyt łatwo. Wyrzucenie myśli z głowy na głos ma wielką moc. I tak właśnie czułam, jak wyrzucałam je z siebie, jakbym drugi raz czegoś doświadczała. Tomek stwierdził, że chce, abym założyła kanał z moimi podcastami dedykowanymi tylko dla niego 😉
Pokonywanie swoich lęków
Panicznie boję się gołębi i w tych trudnych momentach Tomek jest moim obrońcą. Jakkolwiek to śmiesznie brzmi, ale tym razem musiałam poradzić sobie z tym sama. No i co, siedziałam lekko sparaliżowana, ale walczyłam z moją fobią i starałam sobie tłumaczyć, że przecież nic wielkiego się nie dzieje, gdy ten gołąb chodzi tuż obok mnie. Serio, mam wrażenie, że całkiem nieźle sobie z tym poradziłam, choć obecność gołębi wciąż sprawia mi wielki dyskomfort. Po drugie – wspomniana ciemność. Pierwszego wieczoru sprawdziłam okolicę i wydawała się całkiem bezpieczna. Umówiłam się sama ze sobą, że w boczne uliczki to ja nie wchodzę, ale po głównych spacerowałam aż do 22. W pokoju, który wynajęłam tez czułam się komfortowo i przekonałam się, że te strachy były tylko w mojej głowie. Oczywiście wciąż uważam, że zachowanie ostrożności jest ważne, ale cieszę się, że pokonałam jakieś ograniczenia w mojej głowie.
Po tym weekendzie w Lizbonie uważam, że podróżowanie w pojedynkę jest świetnym doświadczeniem! Nie musi być to od razu miesiąc w Azji, czy nawet weekend w tej Lizbonie. Czasem wystarczy pół dnia spędzonego samemu na spacerowaniu po mieście. Chodzi o to, aby mieć przestrzeń na wsłuchanie się w siebie i pogadanie ze sobą. Wtedy dopiero można odkryć, czego tak naprawdę się potrzebuje.
Powiązane posty
Podobne posty
Trzy razy samolot odleciał bez nas
Krótkie historie o tym jak trzy razy samolot odleciał bez nas. Zrezygnowaliśmy z wyjazdu Pierwszy raz zdarzyło nam się, że musieliśmy podjąć decyzję o anulowaniu naszego wyjazdu. Było to dosłownie kilka godzin przed lotem. Rozchorował się nasz kot i uznaliśmy, że na pewno jeszcze do Wilna pojedziemy, a naszej Manicie będzie raźniej jak zostaniemy z nią w domu. Co jak co, ale w dzieciństwie lubiliśmy, jak mama zostawała z nami w domu, podczas naszej …
12 eco nawyków
Ostatnio na Instagramie wspomniałam, że eco freakami to my (jeszcze!) nie jesteśmy, ale w 2018 roku postanowiliśmy każdego miesiąca wprowadzać w naszym życiu nowy „eco” nawyk. Poniekąd część z nich łączy się z podróżowaniem. Serca nas bolały, kiedy w Azji na każdym kroku widzieliśmy tony plastikowych kubeczków, słomek, pudełek i reklamówek. Ilość jednorazowych opakowań jest tam niewyobrażalna i mało kto widzi w tym coś złego. Na nasze prośby o niedodawanie słomki do napoju …
Czego się boisz?
Śmiało mogę zaryzykować tezę, że każdy z nas czegoś się boi, a odczuwanie strachu wpisane jest w nasze funkcjonowanie. Zapewne gdyby nie ten strach, to przetrwanie ludzkości stałoby pod wielkim znakiem zapytania. I tak ludzie pierwotni, gdy ten strach odczuwali, mogli podjąć decyzje o ucieczce lub znalezieniu schronienia. Jak zbliżało się niebezpieczeństwo, to włączał się u nich instynkt przetrwania i podejmowali działania mające zwiększyć ich bezpieczeństwo. Tak samo my teraz, gdy pojawia się …
Z czego żyjemy i ile kosztuje życie digital nomada?
Powtórzę się po raz setny na tym blogu, ale uwielbiam Excela! Może nie tyle sam program, co gromadzić w nim dane i je analizować. Daje mi to taki wewnętrzny spokój, że mam kontrolę nad różnymi rzeczami, w tym przede wszystkim nad finansami. Lubię widzieć na co wydajemy pieniądze i lubię optymalizacje. Tym bardziej wiedziałam, że pozbawiając się jedynego w naszym domu stałego dochodu (z pracy na etacie) będę tego potrzebowała. Po pierwsze po to, by trzymać po prost rękę na pulsie, …